Część kilkudniowego trekkingu Lares
Trekking jest idealnym wariantem dla jednodniowego alternatywnego wariantu znanego szlaku Inków, które są jednak z odpłatnym zezwoleniem, w grupie z przewodnikiem i bardzo często rezerwowane z dużym wyprzedzeniem. Trasa prowadzi z alpejskiej wioski Patacancha przez dwa górskie przełęcze i kończy się długim zejściem do wioski Yanahuara w dolinie prawie nad rzeką Urubamba. Trudność wędrówki jest dość duża ze względu na dużą wysokość i jej długość.
Nocleg w Ollantaytamb
Ponieważ mieliśmy ze sobą namiot, skorzystaliśmy z taniego noclegu hostel / camping poprzez rezerwację – gdzie rozbiliśmy namiot na trawniku w atrium hostelu.
Miasto Ollantaytambo
Samo miasto przypomina mały skansen. Brukowane, wąskie ścieżki prowadzą przez miasto, a większość z nich ma pośrodku kanał odprowadzający wodę z gór otaczających miasto. Zaczęliśmy naszą wędrówkę wcześnie stąd wcześnie rano. Mieliśmy informację, że stamtąd w naszą stronę jedzie minibus w góry, które zatrzymaliśmy się po około 15 minutach marszu drogą w górę.
Osada Inków w Ollantaytambu
Istnieje również duże stanowisko archeologiczne osady Inków na stromym zboczu z typowymi tarasami. Wstęp będzie podobny do całego kompleksu Machu Picchu (ok. 1000 CZK), natomiast widok na cały kompleks jest stosunkowo wystarczający z ulicy przed bramą.
Wieś Patacancha (3800m.nm)
Minibus podwiózł nas do wioski, czyli kilku domów i szkoły, po której biegają dzieci. Stąd nasza wędrówka zaczyna się w góry, choć ze względu na wysokość wioski wydaje się, że nie jest to już możliwe jeszcze wyżej, ale wzgórza dookoła sugerują coś przeciwnego. Po drodze spotykamy zaledwie kilka osób, oprócz około jednej grupy turystów, spotykamy też miejscowych, którzy tę alpejską wędrówkę traktują jak normalną drogę do domu.
Jezioro Ipsayqocha
Wspinamy się na pierwszą przełęcz, a ścieżka prowadzi wokół jeziora Ipsayqocha. Wokół pasą się wszechobecne lamy, które należą do pobliskiego budynku. Każdy metr wzrostu jest znany i często trzeba budować, oddychać i uzupełniać płyny. Trekking odbyliśmy na początku sezonu zimowego, gdzieś w drugiej połowie maja. Podróżowanie w sezonie letnim nie jest do końca odpowiednie ze względu na ulewne deszcze.
Abra Ipsay (Przełęcz Condor 4500 m)
Widok z paszportu Abra Ipsay z powrotem na ścieżkę, którą uczciwie przeszliśmy. Na górze spotykamy grupę turystów z lokalnym przewodnikiem, który pomaga nam przejść do dalszej części trekkingu. Mapa pokazuje możliwą trasę przez inny paszport, ale lepiej się upewnij. W końcu nie chcielibyśmy wracać aż z jeszcze wyższego paszportu.
Rolnicy alpejscy
Ponownie wzniesiemy się do pasa kilka metrów w dół do doliny, gdzie znajduje się kilka domów i miejscowa farma. Mają kilka lam w kamiennych zagrodach i powiemy kilka słów do mistrza na polu uprawiającym ziemniaki. Nie rozumiemy ani słowa w języku hiszpańskim, a fakt, że pomimo wypukłej twarzy wypchanej koki, tubylcy nie mogą być zbyt często artykułowani, nie przeszkadza nam to zbytnio. Zadowoli nas pantomima, którą wytłumaczymy mu, dokąd zmierzamy.
Taka normalna droga do domu
Po tym, jak przetoczył się przez nas śnieg, który na szczęście nie był zbyt ciężki, zobaczyliśmy w oddali przed nami mały kolorowy ruchomy punkt. Po kilku minutach pojawiła się przed nami młoda dama, idąc z wioski i wracając do domu przez paszport, do którego zmierzaliśmy. Zastanawiam się, w jakim stanie były tradycyjne stroje wełniane po śnieżycy. Cieszyliśmy się, że nasz sprzęt outdoorowy spełnił swoje zadanie.
Po deszczu
Na szczęście pogoda na chwilę się uspokoiła, a widok przelatujących chmur rozdzierających szczyty okolicznych wzgórz za wysiłkiem pokonał trudy.
Pas Abra Wakawasi (4650 m)
Pozostało ostatnie wejście na drugą, ostatnią i najwyższą przełęcz naszej wędrówki, do Abra Wakawasi. Aby nie było to takie proste, oprócz pokonania wysokości, która ciąży na każdym kroku, drobny grad zaczął padać i ponownie padać. Na szczęście udało nam się to pokonać, gdy wdrapaliśmy się do talii. Jednak widok z pasa w dół na turkusowe alpejskie jezioro i dolinę był wspanialszy.
Widok pokonanego paszportu Abrahama Wakawasi
Po stromym zejściu od pasa zatrzymujemy się na chwilę nad jeziorem i wygrzewamy się na słońcu, zanim zejdziemy w cień doliny.
Na drodze w dół
Zostało tylko zbiegnięcie do doliny w oddali. Co wydawało się być może bliżej niż w rzeczywistości. Pierwsze strome zejście od pasa, kiedy kamienie zmieszane ze żwirem i resztkami topniejącego śniegu wsunęły się pod stopy, zastąpił przyjemny spacer między jeziorami i wreszcie trochę mniej więcej prostą drogą. Widok na oświetlone słońcem szczyty 5000-ego wieku zapierał dech w piersiach.
Yanahuara
Po drodze przypadkowo poprowadziliśmy do doliny stado lam, które stało na drodze około 3 km niżej, więc w drodze w dół pobiegły przed nami. Zejście doliną do stacji docelowej miasta trekkingowego Yanahuara było naprawdę dłuższe niż się spodziewaliśmy. Od jezior poniżej pasa kolejne około 10 km przez zalesiony obszar Mantanay aż do miasta. Przyjechaliśmy na około godzinę po ciemku, bo w okresie zimowym już przed godziną 19 w okolicy robiło się ciemno.