Orheiul Vechi, mołdawskie wino i świetne jedzenie
Siedząc w kawiarni nad mapą, nie robiąc nic na plaży w Mamai w Rumunii, spojrzeliśmy na mały kraj na wschód od Dunaju. Moldova. Jeszcze tam nie byliśmy, tam tego nie wiemy. Rozeszła się wieść i postanowiliśmy poznać nieznaną Mołdawię.
Poza granicami
Po długim oczekiwaniu na granicy rumuńsko-mołdawskiej, dokładnym oględzinach samochodu (numery silników, nadwozie i kto jeszcze) i zapłaceniu podatku drogowego, mogliśmy pojechać do Ziemi Obiecanej. Pierwszą rzeczą, która nas zaskoczyła, były lokalne drogi. Tuż za granicą droga zaczynała się jak tankodrom, garbowana, pełna dziur, ale szeroka. Tak więc obok drogi było około metra żwiru, który czasami może być pokryty asfaltem. Na szczęście im dalej od granicy z Ukrainą, tym lepsze drogi.
Noc w winnicy
Noc spędziliśmy tuż przed Kahul na granicy w pobliżu winnicy, gdzie lisy nocują. Dosłownie i dosłownie. Młody zaciekawiony lisek przyszedł nas zobaczyć prawie wieczorem do stołu. Najwyraźniej przyciągnął ją zapach naszej kolacji. Gwizd lisa można było usłyszeć długo po tym, jak poszliśmy spać.
Pozowanie przed Kahulem
W Kahulu jakość dróg znacznie się poprawiła. Kolejny mały zwrot do pomnika przed uzdrowiskiem i jedziemy dalej. Jedziemy do Komrat.
Komrat
Komrat jest stolicą Regionu Autonomicznego Gagauz, który jest częścią Republiki Mołdawii. Zatrzymaliśmy samochód w centrum, w odległości krótkiego spaceru od kościoła św. Jana. Naprzeciw kościoła znajduje się centrum handlowe i targ, na którym kupowaliśmy i uzupełnialiśmy zapasy mołdawskiego wina. W sklepach czułem się, jakbym cofnął się w czasie. Najbardziej dały mi mleko i nabiał w plastikowych torebkach. Jak w moim dzieciństwie. Odkurzyłem też znajomość rosyjskiego i po raz pierwszy w życiu aktywnie z niego korzystałem za granicą. Byłem zaskoczony, że nie został zapomniany. Oczywiście osiem lat nauki języka rosyjskiego i ukończenie go musi być w jakiś sposób znane. Ponieważ Mołdawia jest tak naprawdę jak rumuński, był to jedyny sposób komunikowania się. Byliśmy zadowoleni z tego, jak Mołdawianie nadal pozytywnie postrzegają Czechy, tak naprawdę nadal mają ją dla Czechosłowacji i prawie wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, kiedyś tam byli, studiowali, byli na wojnie lub był ktoś z rodziny.
Między kościołem a restauracją
Kto gra, nie złości się. Pomiędzy kościołem a restauracją znajdował się ładny zagospodarowany plac zabaw i park z wieloma ławkami, oferujący przyjemne posiedzenie. Ale nie w lipcu w południe. Woleliśmy przenieść się do położonej w cieniu restauracji naprzeciwko.
Boulevard Cafe & Bar Comrat
Kiedy szukaliśmy dobrej restauracji, pani w sklepie z winami poleciła Boulevard Cafe & Bar. Chcielibyśmy jej serdecznie podziękować, jedzenie było naprawdę świetne. Ale ceny były jeszcze bardziej niesamowite. Wydaje się, że w Mołdawii czas się zatrzymał. Stek wołowy z przystawką kosztuje 120 CZK. Naprawdę nazywam to nagrodami dla ludzi. Flakota mięsa wynosiła 250g.
W prawo Kiszyniów
Kontynuujemy od Komrat, jedziemy po Kiszyniowie, naszym celem jest klasztor Orheiul Vechi. Wrócimy do Kiszyniowa. Teraz spieszymy się do prawdopodobnie jedynej atrakcji turystycznej w Mołdawii.
Orheiul Vechi
Jesteśmy na mecie. Kompleks klasztorny Orheiul Vechi znajduje się wysoko nad rzeką. W XIII wieku mnisi zbudowali tu rozległy system jaskiń i używali go przez kolejne pięć wieków. Dziś zamieszkana jest tylko jedna jaskinia, która jest również otwarta dla zwiedzających. Ku wielkiej radości starego mnicha. Kolejna mała uwaga na temat noclegów – przyjechaliśmy w tydzień, więc pensjonaty nie działały (mówią, że są otwarte tylko w weekendy), nie mieliśmy nawet centrum informacyjnego przy parkingu, więc w końcu znaleźliśmy nocleg w wieś Trebujeni – prywatne apartamenty i camping w ogrodzie u bardzo sympatycznej gospodyni w Willi Roz. Link tutaj: https://vilaroz.com/
Orehiul Vechi
Nowo wybudowany kościół olśniewa w oddali złotymi dachami.
Jaskinia
Wejście do jaskini znajduje się pod tą kaplicą.
W jaskini
Oczy powoli przyzwyczajają się do ciemności. Prywatne obszary mnicha są oddzielone liną, do której turyści nie mają wstępu. Czujemy się trochę nieswojo, nieproszeni goście, ale ciekawość jest silniejsza. Na zewnątrz mały taras kontemplacyjny, o ile nie ma zawrotów głowy.
Widok z jaskini
Wejdź i nie patrz w dół.
W kierunku Trebujeni
Nieco dalej nad rzeką, bliżej wioski Trebujeni, znajdują się inne jaskinie w skale. Są one już otwarte dla publiczności i naznaczone obecnością człowieka. Spryskane napisy, pozostałości po kominkach, nowsze interwencje i modyfikacje. Po prostu wspinaj się po stromym zboczu.
Ślady historii
W wapiennym zboczu możemy zobaczyć setki skamieniałych muszli. Świadectwo, że kiedyś w tym miejscu było morze.
Gotować
Okno w jaskini.
Jaskinie w pobliżu Trebujeni
Jeszcze jedno zdjęcie i znów możemy zejść.
Brawo w dół
A co dalej? Poszło lepiej. Dużo lepiej. Wolałbym nie myśleć o tym, co by się stało, gdybym stoczył się po zboczu.
Winiarnie w Branesti
Po drodze z Trebujeni oczywiście zatrzymujemy się w Branesti. Tutejsze piwnice winiarskie należą do największych w kraju. Są ogromne, organizujemy wycieczkę.
Tutaj wino dojrzewa
Wino musujące dojrzewa tutaj pod warstwą kurzu i starych pajęczyn.
Smakujący
Podczas degustacji wina podziwiamy wtedy, dla kogo wszystko zostało tu zrobione. Oczywiste jest, że nie możemy wyjść z piwnic bez kilku butelek doskonałego wina. Na tym kończy się wizyta w Orheiul Vechi i wraca do Kiszyniowa. I o tym kiedyś następnym razem.